piątek, 13 października 2017

To był diabeł z piekła? - czyli stara Słaboniowa w akcji

Kiedy pogoda nie rozpieszcza (czytaj: jest zimno, mokro, szaro, a dodatkowo, jak tradycja nakazuje, w kieleckim pizga jak w kieleckim), kocyk, herbatka i książka to jedyne lekarstwo. Żeby nieco uprzyjemnić sobie jesienny ból istnienia, postanowiłam pozostać w mitologiczno-nadprzyrodzonych klimatach. Tym razem wróciłam jednak na własne podwórko, między swojskie strzygi, południce i kikimory, a to za sprawą książki Joanny Łańcuckiej Stara Słaboniowa i spiekładuchy.
 




 Tytuł: Stara Słaboniowa i spiekładuchy
Seria: -
Autor: Joanna Łańcucka
Wydawnictwo: Oficynka
Liczba stron: 448
 
 
 
 
 
 
 
Akcja rozgrywa się w małej wiosce o nazwie Capówka gdzieś na wschodzie Polski. Można odnieść wrażenie, że czas stanął tutaj w miejscu. Wszyscy we wsi się znają, plotki rozchodzą się lotem błyskawicy, rytm życia wyznaczają pory roku i pory dnia i w sumie nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Stara Słaboniowa, mieszkająca na skraju sioła, wie, że to tylko pozory. W ciemnościach czai się to, co ludzie uważają za głupie legendy i zabobon, a spiekładuchy wykorzystują tę sytuację i gnębią niczego nieświadomych mieszkańców, którzy wszelkie dziwne zjawiska starają się tłumaczyć możliwie jak najbardziej racjonalnie. Choć niepozorna, starowinka potrafi sobie z nimi radzić, załatwiając przy tym dawne piekielne porachunki i wcale nie przejmuje się tym, co pomyśli ksiądz albo ludzie we wsi.

Jakkolwiek to zabrzmi, zakochałam się w Starej Słaboniowej i spiekładuchach :D Pomijając cały ambaras związany z wszelkiej maści duchami nieczystymi, autorka stworzyła urzekający obraz wsi. Dobra, przyznam się - wieś z książki pani Łańcuckiej przypomina mi tę, na której się wychowałam. Domy stojące blisko siebie, ludzie siedzący na ławkach i zagadujący przechodzących sąsiadów, babcie w "chuścinach" na głowach, okutane w kilkanaście spódnic, zapach koszonej trawy latem, popijanie świeżo zaparzonej mięty albo soku z letnich owoców, dzieci bawiące się bez obaw i bez opieki przy ulicy, gdakanie kur i zupełny brak pośpiechu. Coś pięknego. Kolejną wspaniałą rzeczą jest język, który jeszcze bardziej oddaje klimat małej miejscowości. Autorka doskonale poradziła sobie z gwarą właściwą wschodnim regionom Polski, a bohaterowie książki posługują się nią w sposób absolutnie naturalny, ale przy tym zrozumiały dla czytelnika, który nie ma na co dzień styczności z takim sposobem mówienia. Jakbym swoją własna prababcię słyszała :)


Skoro już wspomniałam o bohaterach, to muszę przyznać, że ich kreacja również bardzo przypadła mi do gustu. Według mnie autorka bardzo dobrze przedstawiła relacje, jakie panują między mieszkańcami takiej troszkę dawniejszej wsi. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Teofila Słaboniowa. Wiekowa babina, trochę przygarbiona, z nieodłączną drewnianą laską i sokolim, mimo wieku, wzrokiem może i jest prostą kobietą, ale niejedno w życiu widziała i wie, że licho nie śpi. Pędzi sobie swój spokojny, samotny żywot w chatce na uboczu, zawsze przyjmie gości, pogada do podobizny męża nieboszczyka, bo też i do kogo ma gębę otworzyć, jednak pozostaje czujna, dzięki czemu tam, gdzie inni widzą nieszkodliwe zbiegi okoliczności, ona zawsze jest gotowa odegnać złe moce używając metod, które coraz bardziej postępowa społeczność uważa za jakieś zabobony. Co ciekawe, przeszłość Słaboniowej kryje wiele tajemnic, o które nikt szacownej starowinki raczej by nie podejrzewał, a już na pewno nie o to, że sam władca piekieł będzie z nią po imieniu. Oprócz głównej bohaterki istotną rolę gra także Anetka - jej chrześnica, której mąż pracuje w mieście lub zagranicą i nigdy go nie ma. Młoda kobieta niby nie wierzy w te wszystkie gusła, ale kiedy przychodzi co do czego, to jej matka chrzestna jest pierwszą osobą, którą Anetka prosi o pomoc, zwłaszcza kiedy chodzi o jej córkę.
 
Poza wyżej wymienionymi, w książce przewija się cała gama początkowo mniej znaczących bohaterów, jak na przykład postępowy sołtys, parający się filozofią, jego nieśmiała żona, syn wójta podjeżdżający nowym fiatem do swojej pięknej jak z obrazka narzeczonej, która z dnia na dzień traci urodę, ojciec siedmiu córek marzący o synu, któremu zostawi ojcowiznę, policjant o wdzięcznym pseudonimie Garsija, czy wreszcie ksiądz Baryton, przymykający oko na absencję Słaboniowej w kościele i jej praktyki nie do końca zgodne z katolickim obrządkiem. Każdy z bohaterów jest nieodłącznym elementem fabuły, każdy jest wyrazisty i na swój sposób godny uwagi, ponieważ, jeśli tylko wysunie się na pierwszy plan, staje się częścią osobnej, interesującej historii.

Nie mogę nie wspomnieć o tych bardziej nadprzyrodzonych postaciach, a jest ich całkiem sporo. Za każdym razem, kiedy do akcji wkracza któryś "spiekładuch", początkowo nic nie wskazuje na działanie mrocznych sił. Bo kto powiązałby płaczące bez przerwy dziecko z męczącą je kikimorą, udar słoneczny (dziesiątkujący niemal i tak niedużą społeczność) z wściekłą przypołudnicą, czy nagłe fascynacje seksualne dojrzewającej dziewczyny z działaniem podstępnego kauka? W książce pojawia się wiele kreatur rodem z bestiariusza słowiańskiego, które skutecznie zatruwają życie mieszkańcom Capówki, jednak Słaboniowa wie, jak sobie z nimi radzić. A co, jeśli to o Słaboniową upominają się stwory?
 
Oprócz takiego folkowego fantasy, którego akcja toczy się niespiesznie, jednak w punkcie kulminacyjnym porywa czytelnika, autorka zawarła jeszcze jedną ciekawą rzecz. Mianowicie bardzo zręcznie wplotła w historię zmiany, jakie zachodzą na wsi za sprawą nowych technologii i nowoczesnych realiów. Ludzie wyjeżdżają zagranicę za chlebem, nie mając możliwości bycia z rodziną, dzieci ciągną do miasta, żeby się uczyć, żeby mieć "lepsze życie", zostawiając na wsi rodziców, którzy w samotności dożywają swoich dni, czekając na jeden telefon z miasta i zazwyczaj w samotności spędzając święta. To smutny ale jednak prawdziwy obraz. Jednocześnie, choć może to brzmi paradoksalnie, dodaje realizmu i wiarygodności niemal sielskim klimatom Capówki. Według mnie połączenie urokliwej, lekko zacofanej wioski i bohaterów, którzy zazwyczaj mają jak najbardziej prawdziwe problemy z tym, że czasem te problemy są "doprawione" działaniem sił nieczystych, dało fantastyczny efekt. Wprost nie mogłam się oderwać od przygód starej Słaboniowej i mimo satysfakcjonującej objętości czułam niedosyt.


Jak widać, książka Joanny Łańcuckiej ogromnie przypadła mi do gustu. Folkowe klimaty to jak najbardziej moja bajka, więc, jak mało kiedy, nie mam się do czego przyczepić :D
8/10

Big up!

10 komentarzy:

  1. Nieco przypomina mi "Czarownice znad Kałuży", więc na pewno będę chciała sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię takie fantastyczne klimaty :) W ogóle z Twojego opisu wyłania się bardzo nastrojowa, nietuzinkowa powieść. Aż mi narobiłas smaka na ten tytuł :) Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie starałam się jak najwierniej opisać klimat, który panuje w książce i wnioskuję, że mi się udało :)

      Usuń
  3. Bardzo ciekawa recenzja. Jakoś do tej pory raczej nie czytałam nic w tym stylu, ale po lekturze twojego wpisu skusiłabym się na tą pozycję

    OdpowiedzUsuń
  4. Interesująca książka i ciekawa recenzja, siegnę chętnie po książkę żeby się przekonać czy przypadnie mi do gustu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli lubisz szeroko pojętą fantastykę (nie tylko tę ze smokami, elfami itp.), to myślę, że Ci się spodoba :)

      Usuń
  5. Mam ogromną ochotę na tę książkę, ale przy zamówieniach zawsze o niej zapominam. Swoją drogą, jestem ciekawa, ile z niej zrozumieć ze względu na specyfikę języka :D

    OdpowiedzUsuń

Jeśli podobał Ci się wpis - zostaw komentarz. Będzie mi bardzo miło :)
A jeśli Ci się nie podobał - to też zostaw komentarz, byle (w miarę) cenzuralny i konstruktywny - chętnie dowiem się czegoś, czego bez Twojej pomocy bym się nie dowiedziała i poznam Twoje spojrzenie na dany temat :)