Dziś mam dla Was chyba najbardziej wyczekiwaną przeze mnie książkę 2016 roku. Wiem, wiem, trochę mi zeszło z przeczytaniem, ale jak już do niej siadłam, to pochłonęłam ją w kilka godzin, a towarzyszyły mi w tej czynności: niekontrolowane napady głupawki, histeria śmiechu, zakwasy i raz nawet czkawka.
Ale do rzeczy: przed Wami "Siła niższa", czyli kontynuacja cudownego "Dożywocia".
Tytuł: Siła niższa
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 320
8/10
Zastanawiam się, od czego zacząć i jak to zrobić, żeby nie spoilerować. Czyli chyba zacznę od początku :D
W "Dożywociu" poznajemy Konrada Romańczuka - typowego mieszczucha, pisarza, który ma raczej poukładane życie i z którego jest względnie zadowolony. Pewnego dnia szystko się zmienia. Otrzymuje list, z którego wynika, że został dziedzicem jakiegoś dalekiego krewnego, a w spadku otrzymał dom zwany Lichotką. Z tym warunkiem, że zostanie tzw. dożywotnikiem i będzie opiekował się całym inwentarzem, w skład którego wchodzą: cztery utopce, kraken niewiadomej wielkości, który gotuje, widmo nieszczęśliwego romantycznego poety Szczęsnego - wielokrotnego samobójcy oraz Licho - anioł stróż rodzaju nijakiego, z celofanowymi włosami i alergią na pierze, wyglądający jak siedmioletnie dziecko. Czy taki miszmasz może w ogóle działać? - Marta Kisiel udowadnia, że może, i to działać całkiem zgrabnie.
To teraz mogę przejść do sedna :)
Tytułowa siła niższa to oczywiście przeciwieństwo siły wyższej. Tyle że siła niższa nie odpowiada za klęski narodów, czy cudowne ozdrowienia, a za rzeczy tak drobne, jak uderzenie małym palcem u nogi w kant szafy, wykipienie mleka i inne drobnostki, które są wkurzające, ale z pozoru nieistotne. Tak. Tylko z pozoru.
W życiu dożywotników zmieniło się bardzo wiele, przystosowanie do nowych realiów nie jest najłatwiejsze, a jakby dotychczasowego galimatiasu było mało, stan stworzeń cokolwiek nadprzyrodzonych powiększa się o trzy widma na strychu i kolejnego anioła - nie tyle stróża, ile żandarma. I jak na złość rachunki same nie chcą się płacić, a życie Konrada toczy się od laptopa do garów i tylko poniedziałkowy wyjazd do Tesco daje mu odrobinę radości. Siła niższa jednak nie próżnuje i szykuje całej tej menażerii coraz to nowe przygody. Nie obejdzie się bez dziesiątek par bamboszków, grzańca z tegesem, różowych królików i wikingów.
Nie będę się rozwodzić bez sensu: KOCHAM TEGO MAŁEGO, PIERDOŁOWATEGO, WIECZNIE ZASMARKANEGO ANIOŁA, JAKIM JEST LICHO I TULAŁABYM JE DO MOJEGO NIECO ZDEGENEROWANEGO SERDUSZKA I KARMIŁA SŁODKOŚCIAMI :) Żadna inna postać chyba nigdy nie przypadła mi aż tak do gustu. Nie wiem, skąd autorka wzięła pomysł nie tylko na fabułę, ale na kreację wszystkich bez wyjątku bohaterów, a Licho z całą swoją naiwnością i najprostszą dobrodusznością podbiło moje serce. Bo jak tu nie kochać anioła z pasją i prawdziwym zacięciem do sprzątania, depilującego skrzydła, który dzierga bamboszki i wiecznie chodzi utytłany sosem z obiadu, a do tego pochłania słodkości w ilościach hurtowych? Uwielbiam, po prostu uwielbiam.
Choć chyba można uznać, że to Konrad Romańczuk jest głównym bohaterem, to akcja dzieje się tak jakby obok niego. Trzeba też wiedzieć o jakiej "akcji" mówimy. Nie ma tu niespodziewanych zwrotów, choć może w sumie są, tyle że nie dotyczą ratowania świata ani żadnych katastrof. Akcja toczy się w zdecydowanej większości w obrębie domu i jego najbliższej okolicy, ale nie oznacza to że jest monotonna, a wręcz przeciwnie. Opis życia codziennego tego domu, z jego niecodziennymi lokatorami sprawia, że czytelnik ma ochotę włożyć bamboszki wydziergane przez Licho i towarzyszyć mieszkańcom w ogólnym pierniczeniu, czy ciosaniu grzechotek bojowych dla niemowląt :)
(wiem, że to co piszę wygląda co najmniej dziwnie, ale zaręczam, że wszystko zrozumiecie, jak sięgniecie po książki Marty Kisiel :D)
Myślę, że ani "Dożywocie", ani jego kontynuacja nie byłyby tak udane, gdyby nie sposób, w jaki są napisane. Marta Kisiel pisze naprawdę po mistrzowsku. Posługuje się skojarzeniami, bawi się stylami i porównaniami i pokazuje swoje zwariowane poczucie humoru."Siła niższa" to moje trzecie spotkanie z twórczością autorki i po raz trzeci jestem urzeczona.
Szczerze mówiąc, chyba jeszcze nie spotkałam się z takim rodzajem twórczości na polskim rynku. Książki Marty Kisiel to fantastyka pełną gębą i chociaż zdarzy się w nich, że ktoś dostanie w pysk, albo padną nieparlamentarne słowa, to są to książki pełne ciepła, genialnego poczucia humoru i takiej "przytulności", że człowiek chętnie rzuciłby wszystko i zamieszkał razem z dożywotnikami. Jednocześnie książka przypomina, że życie nie opiera się tylko na zarabianiu pieniędzy i zamykaniu się w swoim świecie, bo może nas ominąć wiele ważnych rzeczy, a najbliżsi, nawet jeśli odrobinę nadprzyrodzeni, to zawsze najbliżsi :)
Tak, że tak. Polecam bardzo, alleluja!
Ostatnio czytam bardzo mało polskich książek. Może warto zapoznać się z tą serią :)
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam nic "naszego". Fajnie opisana książka.
OdpowiedzUsuńBardzo wyczerpująca recenzja, choć osobiście nie lubię książek tego typu :)
OdpowiedzUsuńNie moje klimaty, dlatego sobie odpuszczę, choć generalnie za współczesną literaturą polską przepadam :)
OdpowiedzUsuńTrochę nie mój rodzaj "czytanek" 😊 ale czuję się zachęcona i zaciekawiona recenzją...więc kto wie..może wpadnie mi w ręce ta książka 😊
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie znam twórczości Marty Kisiel, ale jeśli kiedyś przypadkiem trafi w moje ręce, to dam jej szansę.
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie "Dożywocia" (jakkolwiek by to nie brzmiało) i styl Marty Kisiel mnie urzeka. :)
OdpowiedzUsuń