Dużo
się u mnie ostatnio dzieje. Chyba mogę powiedzieć, że w moim życiu zaszły
zmiany o 180 stopni. Pierwsza połowa września upłynęła mi na życiu na
walizkach, ucieczce na mój prywatny koniec świata i znalezieniu pracy. Na
szczęście, wybierając się na koniec świata, nie zapomniałam o spakowaniu
"Kosogłosa" ("Kosogłosu"?). Wcześniejsze spotkania z
Katniss nie były idealne, o czym pisałam tutaj
i tutaj,
ale nie mogłam odmówić sobie poznania końca historii. Co z tego wynikło?
- zobaczcie sami.
Tytuł: Igrzyska śmierci
Autor: Suzanne Collins
Wydawnictwo: Media Rodzina
Liczba stron: 350
8/10
Końcówka
"W pierścieniu ognia" pozostawiała spore zamieszanie - rebelia stała
się faktem, osoby, które można było uważać za ostatnie, które chciałyby walczyć
robią wszystko, żeby obalić władze Kapitolu, a Dystrykt 13 nie jest tak martwy
i opuszczony, jak to było wmawiane mieszkańcom Panem. Właśnie w Trzynastce
spotykamy się z Katniss i jej bliskimi. Jest przerażona i zdezorientowana, bo
nie wie, co dzieje się z Peetą. Mimo początkowej niechęci, Katniss zgadza się
zostać Kosogłosem - symbolem rebelii, zagrzewającym buntowników do walki i
przypominającym o jej celu. Nie wszystko wygląda jednak tak, jak dziewczyna
sobie wyobrażała. Zdaje sobie sprawę, że czeka ją najważniejsza walka w życiu,
że od niej będą zależeć losy Panem, ale nie ma pojęcia, jak to wszystko się
skończy i jakie będą konsekwencje dla niej samej.
Potwierdzam
wcześniejsze informacje - "Kosogłos" to najlepsza część całej
trylogii. To wręcz coś niesamowitego. Collins udowadnia, że młodzieżówki mogą mieć
złożoną, wartościową fabułę, która na długo zostaje z czytelnikiem. Ta część z
pewnością różni się od poprzednich - jest dużo brutalniejsza i jednocześnie
jeszcze bardziej refleksyjna.
Jest kilka
rzeczy, które mnie ujęły. Przede wszystkim bardzo inteligentne wplecenie ironii
i pastiszu na współczesny kult celebrytów i gry pozorów. Bo po prawie 80 latach
tyranii Kapitolu, corocznych Głodowych Igrzyskach, ludzie, dzięki młodej
dziewczynie wreszcie znaleźli odwagę, aby się temu przeciwstawić. Są gotowi do
walki, ale ciągle potrzebują bodźca. Potrzebują symbolu. A ten symbol musi mieć
nienaganną cerę, szałowy strój i świetnie prezentować się przed kamerą na tle
ruin i zgliszczy. Niech strzeli jakąś zagrzewającą do walki mowę, trochę
umorusa się w kurzu, byle nie za bardzo, żeby nie zniszczyć wyglądu. Skądś to
znamy, prawda? I czyż podobne metody nie były stosowane w Kapitolu, z którym
tak usilnie walczą rebelianci?
Ale Katniss
to Katniss, w kaszę sobie dmuchać nie da, wie, że nie o to chodzi w tej walce i
jeśli ma być Kosogłosem, to na swoich zasadach. W tym tomie główna bohaterka
przekonała mnie do siebie. I tym razem nie obyło się bez kilku niezbyt lotnych
rozkmin i pakowania się w trudne sytuacje na własne życzenie, ale fantastyczne
jest to, w jaki sposób autorka przedstawiła dojrzewanie Katniss w ciągu całej
historii. Dziewczyna stała się silną młodą kobietą, która przeszła naprawdę
dużo, ale jest świadoma stawki, o jaką walczą buntownicy i nie boi się
poświęcić własnego życia. Nie jest tylko sterowaną pacynką, która przed kamerą
wygłasza pompatyczne frazesy; angażuje się całą sobą w sprawę, cały czas mając
na uwadze dobro najbliższych.
"Kosogłos"
jest świetną książką z punktu widzenia psychologii postaci. Bohaterowie
dosłownie ożywają na kartach książki. Możemy się wczuć w ich sytuację.
Czytelnik odczuwa razem z Katniss ciężar odpowiedzialności, który na niej
spoczywa. Główna bohaterka zdaje sobie sprawę, jak wiele osób przez nią
zginęło, wie, że stała się tak dużym autorytetem, że może to zagrozić nawet
pani prezydent Dystryktu 13. Z drugiej strony widzimy, że wszystkie zdarzenia
odcisnęły na bohaterce ogromne piętno emocjonalne i czasem, tak po ludzku, nie
może sobie z nimi poradzić. Plus jeszcze dylematy miłosne, które już nie
opierają się tylko na tym, którego z dwóch młodych mężczyzn Katniss ma wybrać.
Obok tego wszystkiego mamy świetnie przedstawiony wątek polityczny. Manipulacje
prowadzone przez obie strony konfliktu, interesowność i egoizm rządzących,
dbanie o własne interesy, kryjące się pod sloganami "wspólnej
sprawy". Coś pięknego po prostu.
Moje serce
skradło to, że w "Kosogłosie" nie ma tak naprawdę czarno- białych
postaci. U-WIEL-BIAM, kiedy bohaterowie, albo chociaż ich część, nie są ani do
końca dobrzy, ani do końca źli. Począwszy od Katniss, która z jednej strony
walczy o wyższe cele, ale z drugiej ma krew na rękach, przez Peetę, tak
przecież szlachetnego, a z którego, po torturach w Kapitolu wychodzą najgorsze
demony, aż do kierujących rebelią, którzy nie zawahają się sięgnąć po, delikatnie
mówiąc, nieetyczne metody, byle tylko obalić prezydenta Snowa. Dzięki temu
wszystkiemu fabuła zyskuje niesamowitą głębię. Collins poprowadziła te wątki w
sposób tak przemyślany, że nie można się od tego oderwać.
Nie
spodziewałam się tego, ale naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Gdyby ktoś
po pierwszej części powiedział mi, że po "Kosogłosie" będę się
rozpływać nad całą historią, chyba bym bardzo niekulturalnie zaśmiała mu się w
twarz. A tak, po zakończeniu zbierałam szczękę z podłogi i cieszyłam się, że
nie zrezygnowałam z lektury po pierwszym tomie. Tak że, krótko mówiąc,
nieważne, jak się zaczyna, ważne jak się kończy, w ogólnym rozrachunku
"Igrzyska śmierci" zawojowały moje serce i wybaczam Katniss jej
wcześniejszą głupotę emocjonalną. Amen.
Również uważam, że to najlepsza część tej trylogii. Po drugim tomie, który był dość mocno średni, nie spodziewałam się, że ta seria zakończy się tak dobrze. Zupełnie nie przewidziałam zakończenia i podobnie jak Ty, zbierałam szczękę z podłogi :)
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że to najlepsza część. Jednak seria urzekła mnie od samego początku. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
Nominowałyśmy cię do LBA ^^
Usuńhttp://bibliotekatajemnic.blogspot.com/2016/09/1-liebster-blog-award.html
O trylogii słyszałam zarówno sporo dobrego, jak i złego. Ja chyba jednak się nie skuszę, pomimo większości zachęcających opinii.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia!
Mnie jakoś nie ciągnie do tej serii.
OdpowiedzUsuńSympatycznie spędziłam czas przy tej serii, dobrze mi się ją czytało. :)
OdpowiedzUsuńMam w planach tę serię, ale póki co jakoś się nie składa. :)
OdpowiedzUsuńA dla mnie „Kosogłos” tylko wbił Katniss (jako postaci) gwóźdź do trumny. Po prostu wydaje mi się, że to właśnie tutaj wyszło to, jak bardzo ta postać jest niekonsekwentna. Ale to tylko moje zdanie. :) Jednak książka sama w sobie bardzo mi się podobała. Jest chyba najdojrzalsza ze wszystkich części.
OdpowiedzUsuńUwielbiam całą trylogię. Niestety (by mocno nie spamować) ciężko przyjęłam uśmiercenie pewnych postaci w tej ostatniej części. Czy to było konieczne? Pewnie było, by Czytelnik posiadł cały wachlarz emocji w trakcie lektury... Co do bohaterów masz rację- niesamowite są ich przemiany. Nikt nie jest ideałem. A Peeta? Nie mogłam się przyzwyczaić do jego nowego sposobu patrzenia na Katniss. I to zakończenie...
OdpowiedzUsuń